Wszystko

W dżungli

Glowna czesc naszego wyjazdu dobiegla konca, ale droga powrotna jest dosc skomplikowana. Dlugo szukalam najtanszego polaczenia z Indonezji do Bangkoku – nie bylo latwo, bo za 3 dni przypada koniec Ramadanu i muzulmanie bardzo wiele podrozuja w tym okresie, skladajac wizyty rodzinie i bliskim. Chetnie zobaczylabym obchody tego swieta, ale gdybysmy przedluzyli pobyt o te kilka dni, Ola nie zdazylaby do szkoly na poczatek roku. Niestety, ceny biletow na wszelkie srodki transportu w tym okresie szybuja w gore, z wielkim trudem wyszukalam wiec w miare tanie polaczenie Air Asia: Surabaya – Kuala Lumpur – Phuket. Skoro juz mielismy sie tak tulac, postanowilam skorzystac z okazji i zabrac swoja troche oporna w tej kwestii rodzine do dzungli, liczac ze polkna tego samego bakcyla, ktorego ja polknelam rowno 10 lat temu.

Po wyladowaniu w Kuala Lumpur i spedzeniu tam nocy, wsiedlismy wiec do autobusu zmierzajacemu w strone Jerantut, polozonego w samym sercu Polwyspu Malajskiego miasteczka, ktore stanowi jednoczesnie wrota do najstarszego parku narodowego na kontynencie azjatyckim – Taman Negara National Park, ktory chroni ponad 4000 km² najstarszego na swiecie lasu deszczowego.

Zeby dostac sie do parku, mozna w Jerantut wsiasc do autobusu zmierzajacego w strone Kuala Tahan, malej wioseczki na obrzezu parku. My tym razem zdecydowalismy sie na bardziej turystyczny, ale tez klimatyczny sposob – z Jerantut pojechalismy do Kuala Tembeling,a tam wsiedlismy na waska, dluga lodz, ktora plynelismy ponad 3 godizny w gore rzeki Tembeling. Rzeka jest brazowa, ma dosc wartki nurt i plynie przez obrzeza dzungli. W trakcie podrozy mozna zobaczyc sporo ptakow, kapiace sie w rzece bawoly i gdzieniegdzie pluskajace miejscowe dzieciaki. Bardzo ciekawa, aczkolwiek przydlugawa podroz.

Kuala Tahan to prawdziwa dziura. Kilka hotelikow, ktorych standard odpowiada cenie – ok. 10 zl za nocleg. Spalismy w Liana Hostel, ktory obfitowal w zycie zwierzece: w lazience mozna bylo spotkac nie tylko mnostwo przeroznych, czesto calkiem sporych owadow, ale takze ropuchy! Zas po pierwszej nocy okazalo sie, ze po pokoju harcowaly nam myszy, wyzerajac fasolki, ktory mielismy ukryte w torbie. Trudno sie jednak dziwic, bylismy na obrzezu prawdziwej dzungli.

Rankiem, nie baczac na padajacy cala noc deszcz, wyruszylismy na szlak. Taman Negara przecina siec lepiej lub gorzej oznakowanych szlakow. Zaleca sie wedrowki z przewodnikiem, ale krotsze szlaki mozna spokojnie pokonac samodzielnie. Nie robilismy wielkich planow, chcielismy zobaczyc, jak Ola bedzie sobie radzila, wiec poczatkowo przeszlismy tylko 2 km do serii mostow, zawieszonych na linach w koronach drzew. Las jest jednak tak fascynujacy, i dosc dobrze sie szlo, ze postanowilismy nie wracac od razu, ale przejsc sie dosc okrezna petla, po drodze wdrapujac na szczyt pobliskiego wzgorza – Bukit Terisek. Gosia zrezygnowala po pierwszej stromiznie, my jednak twardo szlismy dalej. Spotkany przewodnik ostrzegl nas, ze dalsza czesc szlaku jest znacznie trudniejsza, ale poki co radzilismy sobie niezle.

Na Bukit Terisek okazalo sie, ze Lukasz zaliczyl pierwsza pijawke. Przysysaja sie one do skory w sposob niezauwazalny, wpuszczajac do rany srodek znieczulajacy oraz substancje zapobiegajaca krzepnieciu krwii. Pijawek nie wolno odrywac, trzeba poczekac az sie opija krwia i same odpadna. Rana krwawi potem jeszcze dlugo, ale na szczescie nie jest grozna i nie boli. Widok ze szczytu zrekompensowal Lukaszowi te niedogodnosc, jako ze widac bylo wlasciwie caly park – kilometry porosnietych dzungla szczytow. Wyruszylismy dalej pelni optymizmu, juz po kilku krokach okazalo sie jednak, ze dalsza czesc szlaku jest faktycznie trudniejsza. Bylo bardzo stromo i slisko, wszedzie glina i wystajace korzenie, na dol trzeba bylo wiec momentami opuszczac sie na rozpietych wzdluz sciezki linach. Zrobilo sie tez wreszcie pusto, oprocz nas i pijawek nie bylo widac zywej duszy. Pijawek za to nagle zrobily sie setki. Wystarczylo zatrzymac sie na kilkanascie sekund, a juz ze wszystkich stron wedrowaly w kierunku naszych butow. Kazdy postoj na wypicie kilku lykow wody skutkowal kilkoma pijawkami na butach. Na szczescie mielismy wszyscy w miare porzadne buty, schowalysmy tez sobie z Ola nogawki spodni w skarpetki i wytrwale zrzucalysmy co kilka minut pasazerki na gape. Wkrotce okazalo sie, ze nie tylko pijawki da sie zobaczyc w dzungli. Ola naliczyla calkiem sporo gatunkow zwierzat – ogromne mrowki, pajaki, dwa dzioborozce, kilka pomniejszych ptakow i kilka wiewiorek. Szlismy coraz pewniej, chociaz momentami bylo naprawde trudno, jako ze sciezka nie byla zbyt dobrze utrzymana, gdy nastapila mala katastrofa. W pewnym wyjatkowo stromym i sliskim miejscu Ola poslizgnela sie i upadla prosto na najezony kolcami pien. Na szczescie zadrapala sobie tylko ramie, ale placzowi i lamentom nie bylo konca. Przez nastepne pol godziny szla pomstujac na dzungle, na swiat, na odleglosc od domu itd. I wtedy, cudownym zrzadzeniem losu w poblizu sciezki napatoczyla sie ogromna dzika swinia, ktora zauwazyla tylko Ola. Nagle dzungla stala sie znacznie przyjemniejsza i cala wycieczka zaczela jej sie bardzo podobac. Nie zmienilo tego nawet odkrycie pod spodniami krwawiacej rany po pijawce – nie mam pojecia, jakim cudem sie tam dostala i co wiecej, jakim cudem odpadla niezauwazona, trzeba przyznac jednak, ze Ola sie nie przejela, a wrecz byla dumna ze swojej rany i demonstrowala ja wszystkim ludziom w hostelu.

Zaluje, ze nie mielismy zbyt duzo czasu w tym fascynujacym miejscu. Lukasz lyknal jednak bakcyla – ten las jest niesamowity i robi ogromne wrazenie. Dzwieki, zapachy, panujacy w nim polmrok, ogrom wszystkiego: roslin, owadow, dzikosc tego miejsca – trudno sie temu oprzec. I to nawet pomimo tego, ze kazdy wracajacy ze szlaku czlowiek jest umazany od stop do glow blotem, ma koszulke i spodnie tak przemoczone potem, ze nawet na koncach rekawow i nogawek nie da sie znalezc suchego centymetra, i czesto ma ubranie poplamione krwia po ugryzieniu przez pijawke. Patrzac na to z perspektywy, tez sie sobie dziwie, ale ledwie wyszlismy z lasu, juz mielismy ochote do niego wracac.

Po powrocie Lukasz zafundowal sobie najdrozsze piwo, jakie kiedykolwiek kupilismy – drozsze nawet niz w Norwegii! 19 zl za malutka puszke. No coz, to sa uroki podrozowania do muzulmanskich krajow – w Malezji piwo jest bardzo drogie i nielatwo je znalezc.

Wieczorem wybralismy sie na nocne safari, ktore jednak bylo dosc przecietne. Jedyne zwierze, ktore zrobilo na nasz wrazenie, to pajak wielkosci tarantuli. Moze to zreszta byla jakas tarantula, przewodnik nie potrafil powiedziec. Dosc, ze spadl prawie na nas, emocji bylo co niemiara.

Nastepnego dnia musielismy wracac do Kuala Lumpur, z solennym postanowieniem powrotu przy innej okazji.

You Might Also Like...

No Comments

    Leave a Reply