Wietnam

Good morning Vietnam

6 srodkow transportu w jeden dzien, i jestesmy w Wietnamie! Wyglada na to, ze trzeba ponownie przezyc szok kulturowy, poniewaz tu jest troche inaczej. Podroz? Hmm, nie bylo tak calkiem lekko. Zaczelismy od tego, ze umowiony na 6 rano minbus, ktory mial nas zabrac na przystan, spoznil sie ponad godzine. Wlasciwie to nie jest dobrze powiedziane – nie tyle sie spoznil, co w ogole nie przyjechal, zamiast niego przyjechala taksowka, ktora nas do minibusa zawiozla. Zwazywszy, ze to minibus mial nas zaiwezc na lodz, bylo to nieco zabawne. Potem wsiedlismy do minibusa, dosc zatloczonego. Spodziewalismy sie, ze pojedziemy kilka minut tylko, ale jakos kilka zmienilo sie w kilkanascie i kilkadziesiat, az wreszcie dowiedzielismy sie, ze do przystani jest 70 kilometrow;) Bagatela. Uprzyjemnilismy sobie czas rozmowa z mlodym Kambodzanczykiem, ktory jechal odwiedzic rodzine na wsi. Wyprowadzil sie do Phnom Penh po to, zeby pojsc do szkoly. Caly dzien pracuje, a wieczorem, od 18 do 19 chodzi do szkoly angielskiego.Powiedzial, ze mlodzi w Kambodzy bardzop chca sie uczyc, tylko nauczycieli brakuje. Hmm, moze to jest jakis pomysl na zycie?;)

W koncu dotarlismy do lodzi. Byla dosc mala, miala daszek i drewniane siedzenia. 5 godzin uplynelo bardoz przyjemnie. Po stronie kambodzanskiej plynelismy srodkiem glownego nurtu Mekongu, bardzo szerokiego. Granica calkiem bezbolesna, przekroczenie zajelo moze 20 minut. Po stronie wietnamskiej wplynelismy na jakas boczna odnoge. Zrobilo sie ciekawiej, poniewaz wzdluz brzegow staly domy na palach, wiesniacy robili pranie, lowili ryby, plywali w rzece. Jest tu platanina kanalow poprzecinana groblami, jest naprawde pieknie. Widac jednak, ze to bardzo gesto zaludniony obszar, wszedzie wzdluz brzegow stoja domy.

Po doplynieciu do Chau Doc zdecydowalismy sie od razu jechac dalej. Chcielismy dojechac w glab delty Mekongu, zeby rano zobaczyc jakis prawdziwy plywajacy targ. Wsiedlismy w minibus do Can Tho, najwiekszego tutaj miasta. W minibusie, ktory u nas mialby pewnie 3 rzedy siedzen, tutaj bylo 6;) Siedzielismy jak sardynki w puszce przez jedyne 3 godziny. Dodam, ze resorow to ten autobusik chyba nigdy nie mial… Gdy dotarlismy, ledwie wygramolilismy sie na zewnatrz;) Potem juz tylko taksowka i hotel o wdziecznej nazwie Huy Hoang;)

Wieczorem poszlismy zaznajamiac sie z wientamska kuchnia. Nie zdazylam jeszcze nic napisac o kuchni khmerskiej, wiec nie bede sie rozpisywac, powiem tylko, ze jadlam fantastyczna zupe rybna z ananasem! Mekong style;)

Dzisiaj pobudka o 5 rano i wynajeta lodka poplynelismy na najwiekszy w tej okolicy plywajacy targ. To trzeba zobaczyc! Setki lodzi i lodek, harmider i zgielk, z jednej lodzi do drugiej przerzucane ogromne sterty ananasow i arbuzow. I oczywiscie wszyscy nosza te charakterystyczne spiczaste kapelusze.

Niestety, nie starczy nam juz czasu na zwiedzenie Sajgonu. Zaraz wsiadamy w autobus, a jutro rano w Sajgonie samolot do Hanoi. Mam nadzieje, ze gdzies tam bedzie lepszy dostep do internetu, bo na razie jest cienko.

Komorki Plusa i Ery nam tu nie dzialaja, dziala tylko Play Agi… Ciekawe dlaczego…

A, i pomozcie nam rozwiazac zagadke;) Pilismy wczoraj shake z owocu, ktory tutaj nazywal sie soursop. Niech ktos sprawdzi, jak to wyglada i jak sie nazywa po polsku, bo nas to meczy;)

You Might Also Like...

No Comments

    Leave a Reply