Chiny

Pustynia i góry, czyli co robić w zachodnim Xinjiangu

Są takie nazwy, których brzmienie wywołuje dreszcz emocji. Samarkanda, Timbuktu, Karakorum – jako dziecko wyszukiwałam je na mapach, wyobrażając sobie niezwykłe i pełne przygód podróże. I choć były to czasy, w których trudno było przekroczyć jakąkolwiek granicę, nigdy nie wątpiłam, że kiedyś będę podróżować do tych właśnie, wymarzonych, egzotycznych miejsc. W końcu kto zabroni dziecku marzyć?

Pustynia Takla Makan była jednym z tych miejsc. Czyż bowiem ta nazwa nie brzmi niesamowicie? Druga największa piaszczysta pustynia świata, której powierzchnia bliska jest powierzchni Polski, przez setki lat była postrachem wędrowców przemierzających Jedwabny Szlak. Piaszczyste wydmy pogrzebały zapewne tysiące karawan. Zajmuje ona cały środek prowincji Xinjiang, a otaczają ją rejony bynajmniej nie bardziej przyjazne dla wędrowców. Potężne łańcuchy górskie – Karakorum, Tien-szan i Kunlun, zamykają wszelkie szlaki od północy, zachodu i południa. Na wschodzie rozpościera się kolejna pustynia, czyli Gobi. Nawet dzisiaj podróż tędy nie jest łatwa, strach więc pomyśleć, z czym musieli się mierzyć choćby wiktoriańscy odkrywcy, szpiedzy biorący udział w Wielkiej Grze, czy też poszukiwacze przygód.

Jechaliśmy do Xinjiangu na krótko, traktując ten wyjazd rekonesansowo. Chciałam zobaczyć, jak tam jest, czy warto pojechać tam na dłużej i jak się do takiego poważniejszego wyjazdu przygotować. Jednak nawet mając w planach tylko niedługi pobyt w okolicach Kaszgaru, nie mogłam darować sobie choćby krótkiego wypadu na pustynię Takla Makan – jestem pewna, że to rozumiecie.

Powiem od razu, że naszą pustynną wycieczkę trudno uznać za specjalnie udaną. Na szczęście jednak pustynię zobaczyłam – dotknęłam piasku, a nawet przejechałam się na wielbłądzie. Trzeba przyznać, że mało brakowało, a by się to nie udało, i to bynajmniej nie dlatego, że okoliczności nie sprzyjały. Okazało się, że drugą największą piaszczystą pustynię świata może być trudno znaleźć…

Postanowiliśmy bowiem nieco zaoszczędzić (zły pomysł, od razu wam go odradzam) i nie płacić strasznych kwot za porządnie zorganizowany, dwudniowy wypad. Podejrzewaliśmy, nauczeni dotychczasowymi doświadczeniami z chińskimi agencjami, że nawet pozornie niezła agencja nie sprosta naszym oczekiwaniom, a ceny takich wycieczek z Kaszgaru były naprawdę absurdalne. Oczywiście, można po prostu wynająć samochód z kierowcą i po prostu dać się na pustynię zawieźć, można też przejechać się autobusem po trasie przecinającej Takla Makan, Chińczycy dali bowiem radę taką zbudować! Niestety, nieopatrznie wspomniałam kiedyś Oli, że można też wybrać się na wycieczkę na wielbłądach, w związku z czym każda inna opcja spotykała się z ostrym sprzeciwem Młodej. No trudno, chcieliśmy tylko tę pustynię pomacać, ale niech będą wielbłądy…

Bo zapoznaniu się z cenami w agencji turystycznej, spytaliśmy w naszym hostelu, czy nie byliby w stanie zorganizować takiej wycieczki nieco taniej. Byli. Zamówili nam kierowcę, który miał nas dowieźć na skraj pustyni, do ludzi, którzy mają wielbłądy i pozwolą nam się na nich przejechać. Bez problemu znaleźliśmy też w hostelu innych chętnych, dzięki czemu całość zrobiła się całkiem przyjemna cenowo. Kierowca przyjechał wcześnie rano i w dobrych nastrojach wyruszyliśmy w stronę dawnej oazy, czyli położonego na skraju pustyni miasta Yarkand.

Na pustyni Takla Makan

Towarzystwo było wesołe – mieszkająca na stałe w Szanghaju Brytyjka, rozpoczynająca dopiero ponad roczną podróż Austriaczka i jeżdżący po Chinach Szwajcar. Opowiadaliśmy sobie popularne w naszych krajach dowcipy i czas szybko mijał. Po mniej więcej trzech godzinach dotarliśmy do Yarkand, przekonani, że wkrótce zobaczymy ciągnące się po horyzont wydmy. Cóż, dobrze, że nie wiedzieliśmy wtedy, ile jeszcze czasu upłynie, zanim zobaczymy choć odrobinę piasku.

Kierowca zaczął bowiem błądzić. Przejechał przez miasto, pokręcił się po bocznych dróżkach, zaczął pytać o drogę, a kiedy po raz kolejny przejechał przez tę samą rzekę, zdaliśmy sobie sprawę, że nie wie, dokąd jedziemy. Każdy zapytany przechodzień machał ręką w innym kierunku, a nasz kierowca słuchał wszystkich. Wszystkich! Czyli jeśli ktoś machnął w prawo, jechał w prawo, choć dwie minuty wcześniej inna osoba machała w lewo. Mapy nie miał nikt, a kierowca, jak się później przekonaliśmy, nie potrafił czytać chińskich znaków. Niestety, nie wszędzie były tablice po ujgursku, zresztą wkrótce wjechaliśmy w takie rejony, w których tablic nie było wcale.

Minęła godzina, potem druga, a pustyni wciąż nie było widać. Obejrzałam z niedowierzaniem mapę – w okolicach Yarkand pustynia jest dosłownie wszędzie – nie trafić na nią wydawało się całkowitym absurdem! Po sześciu godzinach spędzonych w samochodzie zaczęło nam być wszystko jedno. Poczułam, że rozumiem podróżników, którym pustynia odbierała chęć do życia – mi się nic już nie chciało, a nawet jej jeszcze nie zobaczyłam!

Wreszcie stał się cud. Kolejne osoby zaczęły machać w tym samym kierunku, drzewa rosnące po obu stronach drogi zaczęły być coraz bardziej zakurzone, aż nagle dotarliśmy do końca drogi. Przed nami wznosił się spory, pusty budynek, a za nim nie było już nic oprócz piasku!

Wbrew zapewnieniom chłopaka z hostelu nikt tam na nas nie czekał (tak naprawdę to im się nie dziwię), a cenę przejażdżki musieliśmy ostro negocjować. Po tylu godzinach drogi nie zamierzaliśmy jednak odpuścić i po interwencyjnym telefonie do Kaszgaru udało się uzyskać cenę, jaką nam wcześniej obiecano. Panowie wprawdzie stwierdzili wtedy, że oni tym zwierzakom nie ufają i nie mają zamiaru trząść się na ich grzbietach, ale my, dziewczyny, nie odpuściłyśmy. Osiodłano nam cztery wielbłądy i wyruszyłyśmy prosto w piach.

Wprawdzie okazało się, że obrzeża pustyni całkiem jałowe nie są, a na wydmach rośnie sporo krzaczków, ale jedno spojrzenie w stronę horyzontu wystarczało, by wyobraźnia zaczęła działać. W końcu tego piachu było tam więcej, niż jest z Gdańska do Zakopanego!

Sama przejażdżka to nic specjalnego – najfajniejsze było schodzenie ze stromych wydm. Łukasz, który chodził w pobliżu pieszo, wypatrzył takie wtapiające się w tło jaszczurki.

Żałowałam, że nie zdecydowaliśmy się pojechać do Hotanu, w okolicach którego pustynia wygląda bardziej imponująco. Tam też pogrzebane są ruiny miast, w których niegdyś zatrzymywali się strudzeni wędrowcy i z których zachodni archeolodzy wywieźli tysiące skrzyń pełnych skarbów. Cieszę się jednak, że udało nam się dotrzeć chociaż do tego skraju pustyni i spełnić jedno z dziecięcych marzeń.

Shipton’s Arch

Góry otaczające Kaszgar skrywają w sobie zapewne wiele tajemnic. Niesamowite jest choćby to, że coś tak spektakularnego jak najwyższy łuk kamienny na świecie zostało odkryte niecałe siedemdziesiąt lat temu. W dodatku odkrycie to zostało niejako zapomniane, przynajmniej w świecie zachodnim, i dopiero w 2000 roku wyruszyła sponsorowana przez National Geographic ekspedycja, mająca na celu pierwsze wejść na łuk i niejako ponowne odkrycie go dla obcokrajowców. Jeszcze kilka lat temu nikt tam nie jeździł – szlak wytyczono podobno w zeszłym roku, w tym zaś zbudowano w kilku miejscach ułatwiające wędrówkę schody. Turystów jest wciąż niewielu, zarówno zagranicznych, jak i miejscowych. Jednak, jak to w Chinach, widać, że miejsce wkrótce zacznie być tłumnie odwiedzane – jest już zresztą przygotowany wielki parking i spory budynek, w którym sprzedawane są bilety wstępu na szlak. Na szczęście wszystko to świeci jeszcze pustkami.

Samo miejsce zapiera dech w piersiach. Łuk nazwany na cześć odkrywcy, brytyjskiego wspinacza i podróżnika, Erica Shiptona, należy do takich miejsc, których po prostu nie da się dobrze sfotografować. Jak oddać majestat tego miejsca, świdrującą wręcz ciszę, niesamowitą pustkę i ciągnące się po horyzont góry? Jak zmieścić w kadrze łuk skalny, pod którym zmieściłby się nie tylko Pałac Kultury, ale także Empire State Buliding? Łuk wznosi się bowiem na mniej więcej 500 metrów, zaś “dziura” przez niego utworzona ma około 400 metrów wysokości.

Wędruje się do niego mniej więcej przez godzinę. Trasa prowadzi wyschniętym korytem rzeki, a następnie zaczyna się wspinać między rudymi skałami, po kamiennych osuwiskach. Gdy dochodzi się do miejsca, z którego widać wreszcie łuk, można przeżyć rozczarowanie. Z oddali wydaje się on mało imponujący, a pogłoski o wysokości nieco przesadzone.

Kiedy jednak podejdzie się całkiem blisko, łuk nagle się odsłania, a zaskoczonemu wędrowcowi zaczyna brakować tchu – nie tylko z powodu wspinaczki po kamieniach, ale przede wszystkim z wrażenia. Żaden kadr nie jest w stanie pomieścić całości, można więc schować bezużyteczny aparat, usiąść i wpatrywać się w ten cud natury. Powietrze drga, wokół latają żyjące w tym surowym otoczeniu kruki, słońce chowa się powoli za łukiem, czas się zatrzymuje.


Nie dziwię się, że pierwsi odkrywcy nie mogli tu dotrzeć. Widzieli łuk z daleka, z odległości kilkunastu kilometrów, błądzili jednak wśród skał, natykając się na przeszkody nie do przebycia. Udało im się dopiero przy czwartej próbie, kiedy zrezygnowali z podejścia od południa i postanowili spróbować od północy. Chętnie przemierzyłabym choć kawałek tych gór piechotą, z namiotem, na razie jednak jest to bardzo trudne.

Xinjiang kryje wiele takich klejnotów. Niepokoje na tle etnicznym sprawiają, że Chińczycy nie promują tego regionu, i może to nawet dobrze. To wciąż dzikie okolice, zamieszkane przez przyjaznych ludzi, pełne miejsc, do których turyści prawie nigdy nie docierają. Nam udało się go zaledwie dotknąć, poskrobać po powierzchni, a i tak jesteśmy zafascynowani. Wielobarwne góry, niektóre pokryte wiecznym śniegiem, inne zawsze gorące, miasta pogrzebane pod piaskiem pustyni, wysokogórskie łąki, rwące rzeki – tak wygląda Xinjiang. Mieszkają tu Ujgurzy, Kazachowie, Tadżykowie, Kirgizi i oczywiście Chińczycy. Mówią wieloma językami, jedzą niesamowicie różnorodne i smaczne jedzenie. Rosną tu najlepsze melony świata, a dzięki bujnie owocującej winorośli produkuje się tu słodkie wino. Warto było pokonać biurokratyczne przeszkody i przejechać przez wysokie przełęcze, by tu dotrzeć. Mam nadzieję, że tarcia polityczne oszczędzą ten region, a kultura ujgurska przetrwa. Że mimo budowy nowych dróg, przyroda pozostanie tu dzika i piękna. I mam nadzieję, że tam wkrótce wrócę!

You Might Also Like...

No Comments

    Leave a Reply