Kambodża

Trzy dni wsrod starozytnych rzezb

Szczerze mowiac, nie wiem od czego zaczac relacje z Angkor Wat. Nie bede umiala opisac tego miejsca tak na goraco. Moze pozniej, gdy juz bede miala zdjecia, gdy troche wrazenia mi sie poukladaja, bedzie latwiej. Na razie wedrujemy oszolomieni wsrod setek rzezb, pomiedzy ruinami kolejnych swiatyn, chlonac zapachy dzungli, rozgrzanych kamieni, wilgoci ocienionych murow. Angkor jest zjawiskiem. Pod kazdym wzgledem. Zjawiskowa jest ilosc turystow – nigdy nie bylam w tak licznym towarzystwie na wschodzie slonca! Przed Angkor Wat o 5 rano stoja rzedy plastikowych krzeselek! Tlum ludzi z calego swiata czeka spokojnie, zrelaksowany, cieszac sie rzadka chwila rzeskosci w powietrzu. Oprocz tysiecy turystow sa tu tez tysiace sprzedawcow. Slodkie dzieciaki, wygladajace na mniej wiecej 6-7 lat (juz wiemy, ze w rzeczywistosci sa starsze) opada kazdego bialasa, usilujac sprzedac mu cokolwiek. Hello, lady, do you want t-shirt? Maybe when you come back? Will you remember me? What’s your name? My name is Lea. I tak zewszad. Sa urocze, chetnie kupilabym cos od kazdego. Czasem chyba dobrze sie bawia tym wciskaniem. Zartuja sobie: Mister, mister, 2 for 3 dollars! 2 for 3 dollars, very good price! No? Ok, 1 for 10 dollars, ok? – i wybucha smiechem.

Najbardziej oszalamiaja oczywiscie swiatynie. Wiedzialam, ze Angkor byl najwiekszym miastem swiata, w okresie najwiekszej swietnosci mieszkal tu podobno milion ludzi (w tym czasie Londyn mial tylko 50 tysiecy mieszkancow!) Jednak dopiero jezdzac od swiatyni do swiatyni, pol godziny drogi od jednej do drugiej, czasem wiecej, mozna poczuc te wielkosc na wlasnej skorze. Przez trzy dni nie udalo nam sie zobaczyc nawet polowy swiatyn! Kazda jest inna. Ta Prohm, rozslawiona przez film “Tomb Rider”, ma mistyczna atmosfere. Ogromne korzenie drzew oplataja drzwi, rozsadzaja mury. Na dziedzincach leza sterty kamieni, plaskorzezby sa pokryte mchem i porostami. Te swiatynie pozostawiona dzungli, aby wygladala tak, jak caly kompleks wygladal, gdy w XIX wieku odkrywali go Europejczycy. W glownej swiatyni, Angkor Wat, mozna spokojnie spedzic caly dzien, nie nudzac sie. Kilometry misternych reliefow, mnostwo ocienionych dziedzincow, schody, wiezyczki, podcienie, a na tym wszystkim wyrzezbione 3000 apsar (tancerek).

To sa akurat dewaty, inny rodzaj tancerek, oczywiscie takze z AngkoruKolejna piekna swiatynia, Bayon, slynie z 216 tajemniczych, ogromnych twarzy, spogladajacych w zadumie na wszystkie strony swiata. Tutaj wlasnie dzis rano udalo nam sie natrafic na piekny, lekko mglisty wschod slonca. Bantey Srei, polozony kilkanascie kilometrow od glownego kompleksu, ma najbardziej misterne, swietnie zachowane reliefy. Z Pre Rup roztacza sie widok na cala okolice.

Do niektorych swiatyn trzeba sie wspinac przez rumowiska kamieni, gdzie indziej idzie sie wygodnie sciezka, a jeszcze gdzie indziej wspina po schodach. Na szczescie czasami oprocz starych, sliskich i niebezpiecznych kamiennych schodow, sa tez drewniane.

Marta na schodach, nie mam pojecia gdzie to bylo…

Wieczorem kreci nam sie w glowach, ale nastepnego ranka mamy ochote na kolejne swiatynie, kolejne kamienie, kolejna wedrowke w upale. Ciesze sie, ze spedzamy tutaj calutkie trzy dni.

Jutro rano wyruszamy do Phnom Penh, stolicy Kambodzy. A teraz na zachod slonca, a wieczorem zakupy;) Niezbyt upalnej soboty Wam zycze:)

You Might Also Like...

No Comments

    Leave a Reply